wtorek, 1 kwietnia 2014

Wyższa Szkoła Melanżu

Polak nie wielbłąd, napić się musi. Nie, nie. Wcale nie kpię i nawet się nie czepiam. Ba! Ja nawet sama czasem coś tam sobie wiecie. Ale nie o ilość tu chodzi.
Mimo że nie jestem jeszcze najstarszym próchnem to jednak robię się sentymentalna i tak kulturalnie pierwsze swoje procenty wspominam. Tak, właśnie. Bo pić trzeba umieć. Z kim, jak, gdzie, kiedy. I ile. Wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie, a przynajmniej można było trafić pod skrzydła autorytetów co i po łapie trzepnęli i nie zostawili zataczającego się kompana na zatracenie, na siarczystym mrozie. Człowiek wracał do domu po całonocnej imprezie, uśmiechał się szeroko do zaspanej mamusi i dumny był że prosto stoi.
Mało tego. Wchodził do pokoju (własnego), rozbierał się (posiadał bieliznę) i kładł do łóżka (sam). Czasem tylko słyszał tajemnicze "Ciiiii" wypowiadane własnym rozweselonym szeptem. Jeśli uczeń nie był zbyt pojęty i któryś z powyższych etapów nie przebiegł w sposób wyżej opisany to z pokorą znosił niewybredne uwagi majc nadzieję że nie podsycana iskra nie zapłonie. W przyszłości natomiast baczył ile czego w gardło wlewa.
Wspominam te czasy z nostalgią i wdzięczna jestem że ominął mnie żenujący etap w rozwoju młodego człowieka, polegajacy na piciu byle czego, byle jak, z byle kim. Oby dużo.
Kolejny obywatel oznajmił światu że ukończył z wyróżnieniem Wyższą Szkołę Melanżu.

Gratuluję - nie powiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz