poniedziałek, 26 października 2015

Pod prąd

Tak się składa że mieszkam w domu z przedpłatowym licznikiem energii elektrycznej. I to ja jestem odpowiedzialna za wykonanie telefonu do PGE, odbycie treningu cierpliwości (jeśli jesteś klientem... wciśnij 1...) i pozyskanie kodu umożliwiającego pobór energii. Nie byłoby o czym pisać gdyby nie to że po raz pierwszy zdarzyło mi się zapomnieć o tej prozaicznej czynności.
W ten oto sposób, bez jakiegokolwiek wysiłku zafundowałam teściowi weekendowy detoks od tv 24 h, mamusi od "Wspaniałego stulecia" a sobie od załatwiania pilnych spraw, maili i atrakcyjnych konkursów internetowych. Epoka kamienia łupanego zawitała w naszym domu, na szczęście ze świeczkami.
Po pierwszej chwili paniki oznajmiłam córeczkom że przeżyjemy wspaniałą przygodę, że pokażę im jak można fajnie spędzić czas bez osiągnięć techniki. W ciągu dwóch dni wspólnie gotowałyśmy, śpiewałyśmy, kolorowałyśmy, opowiadałyśmy sobie baśnie, lałyśmy wosk, chodziłyśmy na spacery, a wygłupom nie było końca. Nawet moja dwulatka nauczyła się trzech piosenek - z tym że przerobiła je na kołysanki w wersji hard rock. Ale przede wszystkim nieustannie się śmiałyśmy.
Nagle okazało się że jestem niewolnikiem laptopa i internetu, że dziewczynki muszą konkurować z mamy ważnymi sprawami co to "jeszcze chwilka", że zakłócają odbiór babcinych podniet, że to co do tej pory uważaliśmy za wspaniałe życie rodzinne jest funkcjonowaniem z elektronicznymi wampirami energetycznymi na własne życzenie.

Puenta?

Środa dniem bez prądu!!!
.
.
.
.
.
.
.
Wyjątek dla lodówki, przynajmniej do pierwszych mrozów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz